czwartek, 25 września 2014

Fish&Chips' vlog, Edynburg i Zapach Przygody, czyli wylądowałam i się ekscytuję

Fish&Chips
Jest fotka z budką, można wracać do domu.
Zapomniałam zrobić "słowiański kuc"
Półleżę sobie właśnie na wygodnej sofie w moim nowym salonie. Na zdjęciową house tour (wycieczkę po domu) jeszcze przyjdzie czas, dziś jestem zbyt wykończona. Równoczesnie jednak chcę wszystko na bieżąco udokumentować stąd możliwe zagmatwania językowe. Porobiłam dziś kilka zdjęć w Edynburgu, jednak nie było słońca (podobno w UK rzadko się ono pokazuje;p), więc wyszły trochę smutne. Jednak wierzcie mi na słowo, bo spędziłam tam godzinę szlajając się z moimi megaciężkimi walizkami, Edynburg to bardzo sympatyczne miasto. Trochę mi Kraków przypomina na pierwszy rzut oka. Miasto otaczają góry tudzież duże pagórki, co jest dość spektakularne. Wybrałam się na ów męczący i przydługi spacer w poszukiwaniu Fish&Chips (sklepu zwanego Ryba z Frytkami), ale wyobraźcie sobie, że znalazłam tylko jeden i to drogi i dopiero jak się poddałam, natrafiłam na idealne miejsce w parku zaraz obok stacji. Ale o tym już na vlogu na końcu notki. Musicie mi wybaczyć mój wygląd, ale będąc w podróży non stop samemu z dwiema walizkami, których trzeba pilnować, ciężko jest znaleźć czas i głowę na poprawę make-upa. Doceńcie, że decyduję się skompromitować swoją wizualną reputację na rzecz poszerzania kulinarnych horyzontów moich drogich czytelników.

Pomnik Szkotów. Coś co wygląda jak ułomek gotyckiej katedry, w środku pomnik. Dziśejszy dzień zdecydowanie nie był poświęcony zwiedzaniu, do Edynburga wybieram się bowiem z ekipą Erasmusaw czasie Przyszłym Nieokreślonym .

Galeria narodowa, w tyle jakiś zamek w przodzie taxówka. BTW double-deckery (autobusy piętrowe) nie są takie jak w Londynie, sa bardziej obłe i zdaje się czarne....;p

A tu już zdjęcie, które poleciła mi zrobić Rhiann, dziewczyna od której wynajmuję pokój, a która jest na erasmusie w Krakowie. Widok z tarasu widokowego przy stacji, po lewej katedra,po prawej zamek.


A tutaj już tradycyjnie, kiedy gospodarze zostawiają mnie samą w domu, kupuje mrożoną lasanię:) Kto zgadnie do jakiego momentu moich podróży nawiązuję, otrzyma nagrodę (rozczarowującą;p). Kasia, cicho.

Zimno, muszą się chyba kaloryfery nagrzać dopiero.
Ogólnie jestem bardzo podekscytowana i zmęczona, jutro pracowity dzień, załatwianie rzeczy na campusie, spotkania organizacyjne itp.

Chciałam tylko jeszcze napisać, że kocham swoją uliczkę zakończoną małym kościółkiem (oczywiście nie katolicikim), kocham swoje miniaturowe mieszkanko i swoją dzielnicę zwaną Wiaduktem, ponieważ góruje nad nią wielka rzymska (pewnie od czasów rzymskich dzieli ją 1900lat, ale nazwijmy ją tak dla stworzenia odpowiedniej atmosfery) konstrukcja, po której raz po raz z turkotem przewalają się pociągi, pędzące hen daleko wzdłuż pięknego Morza Północnego. Jednak to, co kocham najbardziej to Zapach Przygody. To musi być Zapach Przygody, bo wytłumaczcie mi, jakim cudem, kiedy wychodzę z mieszkania, powietrze jest dokadnie tak samo słodkie jak to, które poczułam wychodząc z samolotu na hamerykańską ziemię ponad dwa lata temu. Cheers.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz